Dostałam różę. Czerwoną z serduchem. Bez bilecika.
I miałam zagwózdkę.
No bo tak...
po pierwsze - mąż mój to zagorzały przeciwnik walentynek
po drugie - zastanawiałam się co zrobić. Z jednej strony właściwie tylko od niego mógł być owy kwiatek, ale z drugiej skoro nie uznaje tego święta...?
Dzwonić czy nie?
Jeśli zadzwonię a to nie od niego - będzie kwas, jeśli nie zadzwonię, a to od niego - też będzie nie fajnie...
Zaryzykowałam. Ufff, trafiony zatopiony ;)
Ps. Uczucie, kiedy dostaje się w ten sposób kwiaty, w momencie kiedy się tego zupełnie człowiek nie spodziewa - nie do opisania ;)
Super ,a jaka sliczna Roza ,maz spisal sie na medal :)
OdpowiedzUsuń