czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki

Mąż mój ze starszymi dzieciakami na nartach zasuwają od tygodnia, a my z Ewą same w domu. Koło 11.00 do drzwi zapukała miła pani, okazało się że jest z poczty kwiatowej.
Dostałam różę. Czerwoną z serduchem. Bez bilecika.

I miałam zagwózdkę.

No bo tak...
po pierwsze -  mąż mój to zagorzały przeciwnik walentynek
po drugie -  zastanawiałam się co zrobić. Z jednej strony właściwie tylko od niego mógł być owy kwiatek, ale z drugiej skoro nie uznaje tego święta...?

Dzwonić czy nie?
Jeśli zadzwonię a to nie od niego - będzie kwas, jeśli nie zadzwonię, a to od niego - też będzie nie fajnie...

Zaryzykowałam. Ufff, trafiony zatopiony ;)


Ps. Uczucie, kiedy dostaje się w ten sposób kwiaty, w momencie kiedy się tego zupełnie człowiek nie spodziewa - nie do opisania ;)


1 komentarz:

  1. Super ,a jaka sliczna Roza ,maz spisal sie na medal :)

    OdpowiedzUsuń