Dziś nasze doże dziecię kończy 7 miesięcy i z tej okazji wczoraj wybraliśmy się do weterynarza aby zważyć i zmierzyc nasze maleństwo :) Nie mogło być normalnie - z nami się nie da.
Ale od początku.
Zapiełam psiowego na smycz, zapakowałam młodą na rowerek i nieco starszą zagoniłam do współpracy i razem ruszyłyśmy w kierunku gabinetu weterynaryjnego.
Już za bramą naszej posesji Pietrucha (zdrobnienie od Pedro ;) ) poczuł się pszczółką radosną, która koniecznie musi bryknąć wszędzie gdzie tylko się da.
- Mamo, mam pomysł - zagadnęła starsza latorośl - wezmę go tu na trawę i chwilę z nim poszaleję, to potem pójdzie spokojniej.
Zanim zdążyłam zaproptestować sytuacja rozwinęła się w tempie filmu puszczanego z wielkim przyspieszeniem. Aga niczym rusałka wbiegła z Pietruchą na trawnik, ten na widok leżących liści dostał małpiego rozumu i niczym torpeda postanowił wszystkie je rozrzucić w promieniu kilkunastu metrów. Łatwo nie miał, bo za nim na smyczy wisiało dziewcze moje, które całą tą zabawę zakończyło z twarzą w liściach, leżąc na brzuchu i powtarzając "błagam, żebym po drodze nie zgarnęła brzuchem jakiejś kupy, błagam, tylko nie kupa..."
Dalsza część spaceru minęła nader spokojnie :)
Kolejna zabawa zaczęła się u weterynarza. Pietrucha nie był zbyt szczęśliwy z pobytu tam, choć wizyta miała na celu tylko zważenie naszego szczęścia. Prawie 10 min zajęło nam wsadzenie naszego szczenaka na wagę. W tym czasie Pedro znalazł w podłodze kratkę, chyba z odpływu jakiegoś. Plan miał prosty - wyszarpać kratkę i zrobić podkop.Udało się nie tylko ocalić gabinet od demolki, ale też zważyć pupila. Tak więc mogę powiedzieć nasze doże dziecię ma 48 kilo i 80cm w kłębie. Maleństwo <3
I jeszcze kilka fotek