Tak padnięta to już dawno nie byłam. Ze zmęczenia jest mi aż niedobrze.
Wczoraj Młoda zaczęła bojkot spania, domagała się też więcej noszenia. Uległam, bo w sumie mało ją nosimy, więc wytłumaczyłam sobie, że pewnie potrzebuje.
W nocy spałyśmy w sumie 5 godzin, ale zeby nie było zbyt różowo, to było to 5 godzin z 3 przerwami. O 6.00 pobudka na dobre.
Oczy na zapałkach, ale wstałam w nadzieji, że młoda koło 7,30-8,00 odpadnie na 2-3 godziny, jak ma w zwyczaju.
Nooo, jak to mówią... Nadzieja umiera ostatnia. O 10.00 na siłę ją uśpiłam ( na rękach) spała całe 16 minut, o 11.00 zasnęła mi na rękach i spała 36 minut.
Pół godziny temu zasnęła znów. Póki co spi, ciiiiiiiiiiii...
Też bym chętnie zaległa, ale nic z tego zaraz dzieciaki ze szkoły wrócą.
Ciekawe co sie dzieje, zajrzałam jej do dzioba kilka razy, ale zębów nie widać. Mam nadzieję, ze to takie chwilowo-przejściowe i w nocy wszystko wróci już do normy.
EDIT: Koniec spania. Młoda pospała tym razem 35 min. Heeeeeeeeeeeeeeeeeeelp.
No to niewesoło, może po prostu pogoda na nią źle działa (na kogo zresztą dobrze ostatnio działała...). Jak wróci mąż, to wręcz mu córkę i się połóż ;)
OdpowiedzUsuń