Od, mniej więcej, wtorku córa prosiła żebym kupiła jej cukierki na piatek, bo potrzebuje do szkoły.
Jakoś tak puszczałam informację mimo uszu.
W czwartek przy śniadaniu córa znów podejmuje temat:
- Mamo, kupisz mi na jutro cukierki?
- Mycha, ale po co ci cukierki do szkoły? Będziecie coś z nich robić?
- Nieee - córa straciła jakby werwę - jutro mam przecież urodziny...
Nie, nie to żebym zapomniała o urodzinach córy, absolutnie, ale za cholere zapomniałam, że w tym dniu dzieciaki częstują klasę łakociami.
W piątek rano. Mąż robi śniadanie. Do kuchni wchodzi córa. Siada naprzeciwko ojca swego i patrzy wymownie. Ten znad kanaper łypie na córę, równie wymownie. Ani jedno ani drugie ni chu chu nie kuma o co chodzi. W końcu małż mówi:
- Agula, idź umyj się, ubierz...
- Urodziny mam tato...
Tu konsternacja... a potem wylewne życzenia.
Wyrodni czy zakręceni? Ja wolę to drugie określenie ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz